czwartek, 31 stycznia 2013

Pirwa - zagadka do rozwiązania

Dzisiaj wyjątkowo poruszymy temat niekoniecznie Śląski. 


Tak ponoć wyglądał Pirwa ;)
Wszystko zaczęło się od boga "Pirwa" w hetyckiej mitologii na którego natknęłam się wczoraj, w trakcie czytania książki "Magia i wróżbiarstwo u Hetytów" Macieja Popko (Hetyci to lud indoeuropejski zamieszkujący niegdyś tereny dzisiejszej Turcji, który swego czasu był wielką potęgą na miarę Mezopotamii- w sporym uproszczeniu). Skojarzenia miałam wiadome, a jeszcze będąc na świeżo po napisaniu tekstu na bloga, gdzie pojawił się wątek indoeuropejski zastanowiło mnie czy aby ten "Pirwa" powiązany jest jakoś z naszym określeniem "pierwszy", czy też "dawniej". Pierwszym tropem, który potwierdził moje przypuszczenia stała się informacja, że Pirwa był bogiem z panteonu luwijskiego (lud indoeuropejski żyjący w Anatolii, zasymilowany z Hetytami). Specjalizował się on w koniach i był patronem władców. Znalazłam również u Słowian bóstwo imieniem Prowe, w różnych formach odmieniane, co nasunęło mi skojarzenia z Pirwą. Zastanawiało mnie szczególnie to, w jakim stopniu wszelkie słowa gdzie pojawiają się po sobie spółgłoski "prw" mają związek z pierwszeństwem danego bóstwa, czy jego dawnością (istnieje takie słowo?). Zabrałam się więc do zadania, na postawie którego powstał w mej głowie jakiś prymitywny schemat. Muszę nadmienić, że w tzw. międzyczasie skonsultowałam się z pewnym badaczem Słowian, który nota bene jest członkiem mojej rodziny i ten, zwrócił mi uwagę na to, że u Irańczyków Gwiazdozbiór Plejad nazywał się PRWI i był pierwszym gwiazdozbiorem sogdyjskich i chorezmijskich stacji księżycowych. To poruszyło mój umysł, stwierdziłam, że przydałoby się upewnić czy tak, jak w przypadku liczebników głównych (czyli zwyczajnych liczb) podobieństwo między językami indoeuropejskimi występuje także w przypadku słowa "pierwszy". Oto efekt.
 
praindoeuropejski   prhmo, prhwo 

ukraiński*: pierszyj
rumuński: in primul rand
macedoński: prwa
chorwacki: prvi
czeski: prvni
angielski: prime
francuski: prime
grecki: prota
włoski: prima
łaciński: primus
łotewski: pirmais
litewski: pirmas
albański: i parë
urdu*: phly
bengalski*: prathama
hindi*: pahle
serbski: prvo
słowacki: prvy
portugalski: primeiro
rosyjski*: pierwyj

„Dawniej” podobne do „pierwszy” (być może związane z tym słowem)

grecki: proigumenos
słoweński: prej
hindi*: pahle
bengalski*: ita: pürbe (fonetycznie bardzo zbliżone do „pirwe”)
polski: najpierw, pierwej
 
* języki z gwiazdką to języki, które musiałam poddać transkrypcji (inny alfabet) 

Chcę dodać, że tutaj słówka są wyjątkowo podobne do siebie, kiedy na zajęciach profesor prezentował nam inne przykłady podobieństw, podobieństwa te były nie przekonujące, wręcz daleko idące. Wynika to z tego, że cały wic polega na warstwie fonetycznej. Wyrazy, które na pierwszy rzut oka wydają się zupełnie różne być może jeszcze tysiąc lat temu (nie mówiąc już o dawniejszych czasach) prawdopodobnie były bardziej zbliżone brzmieniowo, ale pod wpływem kontaktów z ludami nieindoeuropejskimi, czy z wygody wymawiających uległy deformacji. Takie zmiany językowe obserwujemy do dziś, więc można przyjąć, że prymitywny język oparty na wydawaniu odgłosów przypominających chrząkanie musiał się "zmiękczyć". Najbardziej zainteresowało mnie to podobieństwo fonetycznej "pierwej" do bengalskiego stranskryptowanego "pürbe". Zawierzając programowi do transkrypcji należy to czytać z umlałtem. Spróbujcie sami! Brzmi podobnie

Wniosek mi się też nasunął że idąc od Polski po półwysep bałkański i dalej w kierunku na Wschód wersja wydaje się znacznie bliższa zrekonstruowanemu praindoeuropejskiemu słowu. Można powiedzieć śmiało, że barbarzyńskość brzmienia tych języków rzuca się na uszy. Podczas gdy idąc od nas na Zachód następuje pewne załagodzenie. 

Zapewne ktoś to już badał takie podobieństwa pomiędzy słowem "pierwszy". Na chwilę obecną cel mam jeden: dociec jak "pierwszy" jest po luwijsku. Jeszcze tego nie znalazłam. Od tego właściwie zależy na ile Pirwa ma związek z tym słowem. Drugim ważnym zagadnieniem do rozstrzygnięcia jest czy Pirwa i Prowe byli pierwotnie tym samym bóstwem, które zostało przez lata zmodyfikowane.

Dowiem się i napiszę niezwłocznie :).  

środa, 30 stycznia 2013

Tożsamość, narodowość i inne wątpliwe sprawy

Pseudonaukowe gdybanie o pochodzeniu Ślązaków. 

Dla historyków specjalizujących się w czasach najbardziej zamierzchłych, oraz dla antropologów, czy zwykłych genealogów (nawet amatorów) sprawa pochodzenia jest sprawą płynną jak rzeka. Jedynym pewnikiem wydaje się indywidualne zdanie jednostki, czyli tożsamość, niekiedy uwarunkowana kilkoma pokoleniami przodków.
W temacie narodowości, szczególnie wśród nacjonalistów zwraca się szczególną uwagę na "czystość rasową" itp. co wyjątkowo mnie bawi. Myślę sobie wtedy, że do ludów indoeuropejskich do których zaliczają się tak Słowianie, zaliczają się także Hindusi (z językiem hindi). Jesteśmy czyści rasowo czy nie? Pytanie mi się nasuwa, czy Ślązak należy do grupy Słowian, czy Germanów?
 Co ja o tym myślę? Myślę, że Ślązacy to Słowianie, bardzo blisko im do Czechów (kultura dochodziła do nas z Pragi), jak już wszyscy wiemy zasymilowani z ludami germańskimi, przemieszali się. Według mnie, świadczy o tym fakt, że w czasach, kiedy Śląsk był polski, języki słowiańskie poszczególnych (dzisiejszych) narodów były niezwykle do siebie podobne i praktycznie nie do rozróżnienia. Śląsk od IX wieku n.e. leżał na terenie Wielkiego Państwa Morawskiego. Następnie, znalazł się (nie całkowicie) na terenach Polskich, na jakieś trzysta lat, a następnie znów na terenie Czech. Jako, że organizacja państwowa była w owych czasach uboga, nikt nie nakazywał prostym ludziom na wsiach mówić nowym językiem, dlatego przypuszczalnie nie wiele się w tej kwestii zmieniło. Książęta na terenie Śląska jeszcze w XVI wieku posługiwali się w celach urzędowych czeskim (albo może językiem na pograniczy polskiego i czeskiego?). Niby pierwsze zdanie zapisane po polsku, a wypowiedział je Czech, w dodatku zapisał germański kapłan piszący na co dzień po łacinie. Jedno jest pewne- ma ono cechy co najmniej kilku języków.
Czy aby na pewno najpopularniejsza interpretacja jest słuszna? Widzimy "day ut ia pobrusa a ti poziwai".
Dr Artur Czesak podczas spotkania w Muzeum Śląskim w ramach "Rozmowy o śląskiej mowie" zwrócił uwagę na tą formę "ia pobrusa" - jak po śląsku "jo widza", "jo słysza", chodzi o końcówkę "a" w pierwszej formie liczby pojedynczej czasownika. Oczywiście zdementował jakoby było to zupełnie śląskie zdanie. Równie dobrze może być polskie, śląskie jak i czeskie.
Zarzućmy dalsze rozważania na temat tego "pierwszego polskiego zdania zapisanego". W XVIII wieku, w pruskich wsiach pod Opolem ludzie posługiwali się językiem słowiańskim i posiadali słowiańskie nazwiska, podobnie w praktycznie wszystkich wsiach na Śląsku, bez względu na terenie jakiego państwa się znajdowały. Z tego oczywiście wynika fakt, że podczas plebiscytu śląskiego, słowiańska ludność wiejska opowiedziała się za Polakami, kierując się fascynacją zbuntowanymi duszami polskimi (pięknie widać to u Oskara Klaussmanna w "Górny Śląsk przed 50 laty", gdzie autor opisuje własne wspomnienia na temat emocji ludności Szopienicko-Mysłowickiej wobec powstania styczniowego*). Spór czy Ślązakom było lepiej za Niemca czy za Polaka należy więc według mnie argumentować wyłącznie praktycznie, nie mieszając w to pochodzenie, które nota bene nie ma tu nic do rzeczy.
Jakby przysiąść do literatury i źródeł zapewne dowodów na tezę iż najdawniejsi Ślązacy byli z pochodzenia Słowianami przemieszanymi przez kilkaset lat z ludźmi o pochodzeniu germańskim, można znaleźć sporo - ja polegałam tutaj wyłącznie na pamięci i wiedzy, która skądinąd jest uboga.
Ślązakiem według mnie może się czuć każdy, kto z ziemią Śląska odczuwa związek, czy to poprzez rzeczywiste pochodzenie, czy przez zamieszkiwanie jej.

Przekląć należy tego, kto uniemożliwił wstawianie przypisów do wpisów, co uniemożliwiło a wręcz zniechęciło mnie do sięgania do literatury przedmiotowej. 




środa, 23 stycznia 2013

Kazimierz Popiołek- dobry czy zły?



Od dłuższego czasu kusiło mnie by napisać coś o Kazimierzu Popiołku. Poznaliśmy się w dość nietypowych okolicznościach zestawiając je ze standardowym schematem poznawania tego człowieka. Jak powinnam była go poznać? Powinno się zacząć od tego, że w moje ręce trafia "Historia Śląska" Kazimierza Popiołka, czytam, zachwycam się, dowiaduję się, że napisał sporo fantastycznych dzieł poświęconych Śląsku, że wielka aula na WNSie nosi jego imię i nazwisko. Och i ach! Zaczęło się jednakże od tego, że kupiłam broszurkę skuszona paskudnym komunistycznym tytułem "Plany zaborcze kapitalistów Śląskich", nieco szyderczo, a nieco zniesmaczona, by pochwalić się swym znaleziskiem znajomym, którzy również interesują się tematem. Ulubiona oficyna wydawnicza zajmująca się na co dzień jedną z najobrzydliwszych form robienia ludziom wody z mózgu na modłę komunistyczną-> wydawania niby fachowych dzieł z których treść wylewa się czerwonym strumieniem: Instytut Śląski w Opolu. Jeśli ktoś kiedyś widział ten budynek z bliska wie, że został wybudowany w swym miejscu tylko i wyłącznie po to, aby zasłaniać prawie w całości wieżę piastowską. Wracając do broszurki, pisałam o niej już kiedyś, wypisałam nieco "smaczków". Idea jaka jej przyświeca to udowodnić szkodliwą wartość dla Śląska udziału w jego rozwoju przemysłowców o niemieckich nazwiskach. Oni wzbogacili nasz region przecież tylko po to, aby wyzyskiwać biednych pracowników przybywających na Śląsk z Polski oraz Rosjan (równie biednych i pokrzywdzonych). Kazimierz Popiołek pokusił się również o uwiarygodnienie własnej tezy publikując listy Niemców, z których jasno przecież wynika: "Śląska wam się zachciewa? Śląsk to stara prowincja niemiecka. Mam w dupie ten cały Śląsk" parafrazując Piłsudskiego. Łatwo mu było wciskać ludziom te farmazony, ludziom którzy po drugiej wojnie światowej dobrze wiedzieli jednoznacznie kto jest dobry a kto zły. Z ciekawości zajrzałam również do "Historii Śląska" Popiołka, której nie potrafiłam już czytać inaczej niż widząc w opisywanych przez niego współczesnych dziejach Śląska jednej wielkiej komunistycznej propagandy. Smutne, że wielu ludzi, którzy twierdzą, że nie popierają komunistów w tej propagandzie brodzi wypowiadając się na tematy śląskie. Tak źle i tak niedobrze. Bo która wersja jest słuszna? Niemiecka czy Rosyjska? Ja powiadam, jako kobieta (a zatem osoba, kierująca się w dużej mierze sercem), że liczy się ludzka dobroć, bez względu na narodowość. Jeśli ludzie byli szykanowani za Niemca, neguję to, jeśli za Rosjanina również. Najważniejszy jest święty spokój, dobrze zatem, gdy ludzie mają szansę żyć w spokoju i uczciwie na siebie zarabiać nie będąc gnębionym z debilnych powodów typu "narodowość" (która nawet nie jest namacalna). Uczciwie.

 Zastanawia mnie fakt, czy pan Popiołek pisał takie straszne brednie bo uważał je za prawdę, czy dlatego, że mu kazano? Wie ktoś może?

poniedziałek, 21 stycznia 2013

Mikołów - ulubione miasto Magdaleny

Poniżej praca Magdaleny, która wygrała konkurs na temat "Moje ulubione śląskie miasto".


MIKOŁÓW
To miasto, które miałam przyjemność poznać z dość nietypowej strony – Zielonej Arki Śląska. W jednej z dzielnic – Mikołowie-Mokrem, działa Śląski Ogród Botaniczny. To instytucja bardzo nowa, bo formalnie stworzona w 2003 roku, lecz spektakularnie się rozwijająca. W maju 2012 roku otworzono Centrum Edukacji przyrodniczej i Ekologicznej ŚOB. W nowoczesnym budynku Ogród ma teraz swoją siedzibę. Jeszcze jednak nie tak dawno instytucja ta mieściła się w starym, jednopiętrowym budynku. Kilkanaście osób pracowało w trzech niewielkich pokojach. W jednym z pomieszczeń (o - trzeba nadmienić – złym stanie technicznym), mieściła się część biblioteki. Pozostała jej część w udostępnianym przez proboszcza budynku. Ale cóż z tego, kiedy w budynku panowała atmosfera doprawdy domowa, a Ogród był w posiadaniu niezwykłego terenu. Nie tylko niezwykłego, ale i sporego – obejmuje on około 120 hektarów. Jakież cuda się na nim kryją... Kolekcje wrzosów, irysów, rosnąca za małym płotkiem roślina chroniona zwana cieszynianką, niczym z opowieści Morcinka „Legenda o bladej cieszyniance” wychynęła spomiędzy traw. Ale mamy tutaj nie tylko to, z czym normalnie kojarzą się ogrody botaniczne. Na jednej z wycieczek wchodzimy w stare czyżnie, czyli zarośla śródpolne. Zarośla, dobre sobie. To prawdziwy las. Po raz pierwszy w życiu widzę tutaj leszczynę o grubym pniu i rozłożystych konarach. Po raz pierwszy widzę tutaj rosnące nad rzeką skrzypy wielkie, przypominając jako żywo roślinność z „Parku Jurajskiego”. Pełno tutaj śladów obecności zwierząt – obgryzionych szyszek, zabłoconych drzew po czochrających się dzikach, śladów w błocie. Natrafiamy na czaszkę, prawdopodobnie sarny. Ktoś na to zaczyna recytować wiersz „Jabberwocky”: „Beware of Jabberwock, my son!”. O tak, „the jaws that bite, the claws that catch!”. Mamy tutaj jamy borsuków. A także kamieniołom. I zabytkowe wapienniki, czyli piece do wypalania wapna, nad których ocaleniem czuwa między innymi Ogród.
Kiedy wchodzimy w las kwitnących drzew, między innymi owocowych, na których brzęczą całe roje pszczół, czuję się niczym w scenie „Journey to the Aslan’s How” w ekranizacji „Opowieści z Narnii”.
A już kilka tygodni później odbywam wolontariat w Ogrodzie.
Mikołów to jednak nie tylko Śląski Ogród Botaniczny. Uroczy rynek, kamienica z faunem w bocznej od niego ulicy, stare kościoły... I spotkania ze znajomymi przy kawie!