czwartek, 22 listopada 2012

Haendel z Rozbarku

Sporo miejsca poświęcam na moim blogu umiarkowanie odkrywczym "odkryciom", wiedzy, która jest powszechnie znana, a która w danym momencie stanowi dla mnie nadzwyczajną nowość. Dzisiaj nieinaczej. Chciałabym poświęcić kilka słów kompozytorowi, który pochodził z Rozbarku (dzisiejsza dzielnica Bytomia). Z pewnością nie można rozpatrywać tego kompozytora w kategoriach nowości, wiedza o nim krąży po świecie już ze 450 lat. Jak to zazwyczaj bywa artysta ów, zasłynął będąc nadwornym kapelmistrzem na Wawelu, czyli nie w rodzimych stronach. Mowa o Grzegorzu Gerwazym Gorczyckim. Był to jeden z garstki polskich kompozytorów, którzy zapisali się na kartach historii, co świadczy o tym, że niewątpliwie musiał być wyjątkowy. Urodził się w zabitej dechami dziurze na Śląsku, nota bene w rodzinie kmieciów, bynajmniej nie muzyków, uzdolniony niezwykle człowiek. Z tego co wiemy o jego życiu można wywnioskować, że był erudytą- studiował bowiem nauki wyzwolone oraz zgłębiał tajniki muzyki, która w tamtych czasach, nawet w formie tej najpopularniejszej, nie należała bynajmniej do prostych. Dzisiaj jak wiemy, można grać nie znając nut, teorii budowania harmonii, dawniej taka wiedza była niezbędna do komponowania. Ponoć był nazywany "polskim Haendlem"- jakkolwiek określanie kogokolwiek porównując do innych jest złe, tak znowu możemy wnioskować, że mamy do czynienia z postacią niezwykłą. Słuchając jego utworów można spokojnie przyznać, że swój fach opanował do perfekcji, gdyż materią muzyczną posługuje się w sposób biegły. Z resztą... co tu dużo mówić, lepiej posłuchać. Posłuchać i pomyśleć: Cholera, ten facet był z Rozbarku*!



* Nie zamierzam tutaj dyskredytować mieszkańców Rozbarku, jedyne dziwi mnie, że wydawałoby się, tyle się przecież o tym mówi, że kultura śląska uboga była w nieprzeciętnych artystów. No tak, jeśli Gorczyckiego rozpatruje się jako Krakusa, to z pewnością uboga! Tyle jest rzeczy, które zmieniają ten smutny pogląd, ukazuje, ile potencjału mieli mieszkańcy Śląska. Z całą pewnością takich Gorczyckich mogło być o wiele więcej, mogli pochodzić jednakże z biedniejszych rodzin, mieli mniej perspektyw...

czwartek, 15 listopada 2012

Spotkanie z Wańkiem

Dzisiaj w ramach "Kodów kultury" w Centrum Kultury Katowice odbyło się spotkanie z pisarzem Henrykiem Wańkiem poświęcone przestrzeni miejskiej Katowic. Dla takich smętnych pasjonatów Katowic, jak np. ja, nie lada gratką była możliwość wysłuchania przyspieszonego wykładu prezentującego rozwój Katowic, okraszonego niepowtarzalnymi wańkowymi wspomnieniami. Oczywiście, było sporo "standardów obrzydliwych" wiedzy o Katowicach, w których akurat zdarzały się błędy merytoryczne, ale usprawiedliwiam je sobie faktem, że pewne rzeczy przy natłoku wiedzy ulatują. Pan Henryk posiada ogromną wiedzę opartą na doświadczeniu, udało mu się zapamiętać wiele cennych dla historii miasta faktów, które w połączeniu z niewątpliwym talentem do opowiadania, dają wspaniały rezultat. Obejrzeliśmy więc na spotkaniu trochę starych map, które podobnie jak w najnowszej książce Wańka "Katowice-blues czyli Kattowitzer-polka" poddane zostały jego własnej interpretacji, z resztą interesującej wielce. Śledziliśmy bacznie rozwój urbanistyczny naszego miasta od pierwszego, prymitywnego szkicu dołączonego do aktu ugody pomiędzy właścicielem Załęża a właścicielem wsi Katowice, aż po mapę z 1905. Pojawiły się ciekawe anegdoty dotyczące poszczególnych miejsc. Mianowicie pisarz podzielił się wspomnieniami dotyczącymi miejsca, w którym dzisiaj znajduje się CKK im. Krystyny Bochenek... otóż... ponoć znajdowała się tam willa otoczona ogrodem, pan Henryk nie pamiętał dokładnie tego miejsca, poza jedną sytuacją z czasów gdy miał około 10 lat. Nieopodal willi znajdował się schron przeciwlotniczy do którego wówczas wraz z kolegami wszedł i znalazł w nim niesamowite skarby! W drewnianej skrzyni znajdowały się hełmy niemieckie, w samym zaś schronie odnaleźli schowane banknoty niemieckie o wysokich nominałach. Oczywiście kategorycznie nie do użycia, ale jakaż to musiała być frajda dla takich chłopaczków?

Po spotkaniu ustawiłam się w kolejce po dedykację na książce. Pan Henryk wziął ją do ręki i stwierdził, że wygląda jak zupełnie nowa, więc zapewne nie czytana. Odparłam mu, że przeczytałam fragment, ale ze względu na rozpoczęcie studiów nie mam czasu niestety aby czytać nic poza tekstami na uczelnię. Stąd "na całą zimę". Mam nadzieję, że uda mi się ją szybciej przeczytać!

wtorek, 6 listopada 2012

Na Banhofie

Ludzi którzy mają zdanie na temat nowego dworca jest sporo, ja również chciałabym się w tym temacie wypowiedzieć. Ja- jako osoba staromodna, sentymentalna, ale zdecydowanie nastawiona na progres- dodam jeszcze, że zakręcona na punkcie pruskiej architektury na Śląsku- pragnę wyrazić własne zdanie.

Nie będę się zbytnio rozwodzić PODOBA MI SIĘ. BARDZO.

Jest przytulny, nie przytłacza tak jak supermarkety, chociaż ma podobną formę-> na przeciwko nowoczesnych kas znajduje się pasaż handlowy, gdzie znajdziemy głównie ekskluzywnie prezentujące się lokale gastronomiczne z: kanapkami, zdrową żywnością, wyrobami cukierniczymi, shake'ami; ale również księgarnie, Chopin Store, gdzie można zakupić osobliwą cepelię w postaci gadżetów opatrzonych łowickimi motywami zdobniczymi, bocianów, mnóstwa drobiazgów z flagą i godłem Polski (taki turystyczny sklep- kosmos!). Jest elegancko i przytulnie. Dworzec nie straszy, lecz jest swobodną przestrzenią osłoniętą betonem. Z pewnością dużym plusem jest fakt, że tuż przy wejściu od strony pl. Szewczyka sufit jest baaardzo wysoko, jest oddech... W poprzedniej dworcowej wersji nie było tak dużej przestrzeni. Jestem pod wrażeniem.

Równocześnie martwię się, co będzie jak otworzą "muszlę" (jak to niektórzy już nazywają) Galerię Krakowską, która niestety z całą pewnością przytłaczać będzie...

Według mnie jednak co by nie mówić złego, wszystko zmierza ku dobrem.

Dworzec ma mój atest! - (O ile to w ogóle ma jakieś znaczenie)

Nie byłabym jednak sobą, gdybym nie wspomniała o moim ulubionym katowickim zabytku, tj. starym dworcu, który niszczeje na naszych oczach. No cóż, pozostaje tylko westchnąć, że nie podzielił losu dworców we Wrocławiu, Opolu i Gdańsku. Z tego co się orientuje, jego sprawa jest bardzo złożona. W naszej kwestii pozostaje jednak, aby dopilnować by nie runął zupełnie. Powolutku, małymi kroczkami...
Ponoć naszą narodową cechą jest dostrzeganie wyłącznie tego, co nieudane i złe. Ja, na razie widzę szansę. Ogromną szansę dla Katowic, na stanie się rewelacyjnym ośrodkiem kultury dla przybyszów z całego świata. Ładny dworzec to podstawa.

Cóż to za ulga! Ile się w życiu nasłuchałam od przyjeżdżających tu znajomych złych rzeczy na temat Katowic. 99% zarzutów dotyczyło samego dworca. Na ogół pierwsze wrażenie rzutowało na odbiór całego miasta. A pierwsze wrażenie rozpoczynało się po wyjściu z pociągu.

Jest szansa!