Są miejsca, do których ludzie przynoszą stare rzeźby znalezione gdzieś przy drodze... krzyże, anioły... Nie ma jednak pieniędzy na ich naprawę dlatego zamiast zdobić kaplice zdobią kąty, szafki, półki przy suficie, przestrzeń pod stołem. Swoisty czyściec dla rzeźb. Nie giną, nie niszczeją pod wpływem śniegów, deszczów czy upałów, ale także nie spełniają swej roli, swego przeznaczenia. Nikt już do nich nie wróci- nie grozi nam bowiem nadmiar finansów, aby je odratować.
Kruszejące drewno na twarzy Jezusa i brak rąk dodaje autentycznego klimatu ludzkiego cierpienia. Widziałam takich krucyfiksów mnóstwo, przyniesionych od prywatnych ludzi... mnóstwo Jezusów zwisających z krzyża na jednej ręce. Upiorny widok. Aż prosi się, aby ulżyć cierpieniu: zdjąć go z tego krzyża, zretuszować rany na rękach i nogach, wyryć na twarzy choćby drobny uśmiech...
Ten piękny anioł to przykład na to, że jeszcze gdzieś, kiedyś, ktoś w pocie czoła za pomocą dłuta i młotka, w drewnie, potrafił stworzyć coś monumentalnego, pozbawionego "góralskiego" klimatu. Anioł ten, w ciszy modli się o zbawienie dla rzeźb, które go otaczają...
Tkwią pomiędzy życiem a śmiercią, wyczekują ponownej szansy. Można powiedzieć śmiało, że jest to ich "okres przejściowy"... tylko, że obiektywnie, bez perspektywy na dobre zakończenie.
Może na więcej by się przydał i anioł, i Jezus i wszyscy święci... gdyby ich zostawiono na środku pola gdzieś pod Tychami i gdyby mogli dalej "zbierać" modlitwy od przechodzących obok ludzi...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz