wtorek, 21 lutego 2012

Takie tam dyrdymały- o prasie "śląskiej"

Może to nowość w kioskach, a może nie, ale ja dzisiaj po raz pierwszy (i już zaznaczam, że ostatni) kupiłam gazetkę "Ślunski Cajtung". Tytułem wstępu- Cieszę się, że pojawiają się gazety "traktujące" o sprawach regionu. Tyle, bo po pierwszej stronie mocno zwątpiłam. Znamy wszyscy ideę pierwszej strony- winna zawierać informacje najwyższej wagi, bądź poprostu sensację wzbudzającą zainteresowanie czytelnika. "Brynicy zasuć nie idzie"- tytuł, który nas przywitał przyznaję, że wzbudził moje zainteresowanie. Otóż... nie wiedziałam po prostu o co chodzi. Ja żyję w okolicznościach spruchniałych drewnianych płaskorzeźb, oraz tego, co rzeczywiście dzieje się wokół mnie, więc poczułam, że coś mnie ominęło. Pod tytułowym artykułem znajdował się zbiór komentarzy internautów, ale nie tych błyskotliwych, mądrych, wskazujących na szerokie horyzonty myślowe, oraz chociażby zdrowy rozsądek. Myślę, że jednym z subtelniejszych był ten, który zacytuję: "Gorole raus!". Zrobiło mi się wstyd kiedy to przeczytałam. Pomyślałam o tym, co najbardziej w ślązakach cenię, w ich mentalności. O tym jak w czasie II wojny światowej zachowywał się mój prapradziadek Augustyn. Augustyn (dodam, że od pokoleń pochodzący z Wartogłowca, pod Tychami) będąc już starszym człowiekiem, ale jeszcze pracującym w kopalni Boże Dary przynosił w czasie wojny jeńcom obozu pracy- najpierw Rosjanom, a potem Niemcom- jedzenie, aby nie umarli z głodu. To byli jego koledzy z kopalni. A oni w zamian robili ze słomy lub drewna małe zabaweczki dla jego wnuczki (a mojej babci). Był człowiekiem wspaniałomyślnym i nieoceniał wyłącznie po pochodzeniu. Był prawdziwym Ślązakiem.
Koniec dygresji sentymentalnej. Wracając do naszej gazetki- Otóż uważam, że redakcja niezbyt trafnie próbowała zainteresować czymś co tak naprawdę nie ma wpływu na życie Ślązaków i jest wydarzeniem, które w sumie to mogłoby się nie wydarzyć. Kolejne strony to gorycz i żółć (większe niż moja blogowa krytyka!) skierowana głównie do polskich władz, najbardziej zaś do prezydenta. Nie gorszy mnie to, że postanowił on jakoś nas pojednać (Zagłębian i Ślązaków), chociaż można twierdzić, że mu to nie wyszło. Gorszy mnie to, że tyle miejsca poświęca się na takie za przeproszeniem "pierdoły" zamiast napisać, co naprawdę ważnego, ciekawego się u nas dzieje. A dzieje się dużo. Np. nie jesteśmy zbyt świadomi poczynań urzędu wojewódzkiego względem naszego rozwoju. Każdego dnia o bodaj 15:30 spora ilość ludzi kończy ośmiogodzinne posiedzenie, które ma na celu wdrażanie nowych projektów, trzymanie w ryzach starych. Świadomość poczynań władz lokalnych wśród zwykłych obywateli jest znikoma. Płacimy podatki po to, aby coś ruszyło z miejsca... Rusza! - Codziennie o 15:30 :). Ale nie o tym mowa. Ślunski Cajtung to po prostu gazeta "wanitatywna" (możecie interpretować to jak chcecie), wydaje mi się utopijno-nacjonalistyczna wręcz z zapędami anarchistycznymi. Wszystkim tym, którzy nie są w opozycji do całego świata NIE POLECAM. Kończę o tym daremnym kawałku celulozy.
Wiecie czego mi brakuje w "Nowej Gazecie Śląskiej"?
Przepisów na kołocze! Ach... I apeluję o więcej artykułów poświęconych wydarzeniom artystycznym (tych u nas pod dostatkiem!). Dziękuję za wkładkę historyczną.
Czytelniczka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz