piątek, 11 grudnia 2015

Fotografia podczas I wojny światowej

  Ostatnio odkryłam bardzo interesującego bloga o historii. Pierwszy artykuł poświęcony fotografii poczas I wojny światowej jest w mojej opinii szalenie interesujący. Nie wiele wiadomo na temat kulisów powstawania fotografii na froncie w czasach, kiedy aparat kompaktowy Leica był dostępny tylko dla uprzywilejowanych. Sądzę, że autor chyba zbyt mało miejsca poświęca technice fotograficznej, bez której nie da się gruntownie omówić zagadnienia artykułu. Przydałby się wstęp ze wprowadzeniem do dziejów tej niesamowitej sztuki "uwieczniania rzeczywistości".

Poniżej ów artykuł:
https://historycznybanita.wordpress.com/

Polecam uwadze i komentarzom!

Z przekory i dla refleksji publikuję fotografię z okresu wojny krymskiej.


środa, 2 grudnia 2015

Szyldy poniemieckie cz.2

Kto czyta mojego bloga od początku ten wie, że miałam okres żywego zainteresowania poniemieckimi szyldami lokali usługowych, które gdzieniegdzie ostały się na kamienicach. Zaczęło się od kamienicy przy ul. Mariackiej 19 (szyld ten został zamalowany!). Wtedy to napisałam (a było to 3-4 lata temu) artykuł do Nowej Gazety Śląskiej. Z tego artykułu wybrałam fragment, który publikuję poniżej:

                    SZYLDY
Jakie kryją treści?
 W dużej mierze są to nazwy sklepów, nazwiska ich właścicieli, fachowców. Na Mariackiej 19 zamalowano ostatnio szyld "...IPPA KLEMPNER" ("Klempner" to po niemiecku hydraulik), w Bytomiu przy ul. Powstańców Warszawskich możemy zobaczyć "zum Vulkanisier..." czyli wulkanizacje, a w Bielsku-Białej przy ul. Schodowej odpadający tynk odsłonił napis "Raseur" czyli fryzjer. Można zobaczyć także nazistowskie hasła z czasów II wojny światowej, przez które niestety także dawniejsze napisy niemieckie budzą przykre skojarzenia - znaleziono je np. niedawno w Zespole Szkół Urszulańskich w Rybniku.
Prawie w każdym mieście gdzie znajdowała się siedziba Wehrmachtu, Gestapo itp. można znaleźć pozostałości po namalowanych sfastykach. Oprócz nich,  pojawiają się również drobne reklamy oparte na chwytliwych hasłach, czy wizerunki produktów. 
 Na rogu ulic Kilińskiego oraz Żwirki i Wigury w Katowicach zobaczyć można słowa "Schocolade", "Kakao" i "Kafee"- pozostałość po sklepie z popularnymi dzisiaj produktami spożywczymi, można podejrzewać, że sklep ten specjalizował się w tych kolonialnych frykasach. Z pozostałości po reszcie inskrypcji nie da się wyczytać niczego na wzór "Brot", czy "Milsch", co mogłoby wskazywać na ogólnospożywczość tego miejsca. Mógł być to więc sklep, w którym znaleźlibyśmy różne rodzaje czekolad, aromatyzowanych kaw i porządne kakao.
 Przy ulicy Przelotnej w Bytomiu znajdziemy m.in "Gutter käse" (czyli dobry ser), a na Katowickiej "Möbel" (meble).


Szukając informacji na temat miejsc, w których się znajdują możemy poznać nieznaną przeszłość zwyczajnych Ślązaków - gdzie naprawiali buty? Co się jadło? Gdzie zaopatrywano w meble? Czasem to co najzwyklejsze kryje sporo magii. Jesteśmy przecież potomkami ludzi, którzy co dzień kupowali w tych sklepach, bez względu na to czy czuli się Polakami, Niemcami, Żydami, czy po prostu Ślązakami, choć napisy były po niemiecku. Śląsk przedwojenny był wielonarodowy i ślady na murach pozostałe gdzieniegdzie są jak stara zapomniana fotografia - zachowują obraz regionu gdzie obok siebie żyło wiele nacji. Szyldy i reklamy przekazują proste treści życia tamtych ludzi, wzruszają i skłaniają do refleksji. Zostało ich niewiele, ale ich obraz przywodzi na myśl pytanie, co zostanie po nas? co powiedzą przyszłości o nas napisy na murach, szyldy, reklamy?

Serce nie sługa! - Dramatyczna miłość w Mysłowicach

Nie ma już zbytnio sensu rozważać jak rzadko zaglądam na swojego bloga. Niemniej jednak "odkopałam" kilka artykułów sprzed wielu laty napisanych do Nowej Gazety Śląskiej. Przepraszam za brak przypisów, miały one przecież charakter popularnonaukowy w związku z czym nie czułam się wówczas zobowiązana do lepszego opisania źródeł swej wiedzy. Poniższy tekst publikuję dla moich czytelników jako ciekawostkę. Faktem jest, że Luiza von Larisch zajmowała mnie parę dobrych lat temu.

Serce nie sługa!
                    Przekonała się o tym śląska baronesa Luiza von Larisch wychodząc z miłości za budzącego w swoich czasach kontrowersje Jana Nepomucena Sułkowskiego.
Luiza pochodziła z rodziny Larisch-Männich o posiadłościach w Osieku, Brzezince i na Słupnej. Była córką Karola i Alojzy ze Zborowskich- ojciec był ważnym magnatem przemysłowym, posiadał kopalnie i handlował ziemiami, uważał się za Niemca, chociaż był również polskojęzyczny. Baronesa miała przyjemność być córką osoby, na której cześć jedną z dzielnic Mysłowic nazwano „Laryszem” (ściślej w związku z nieistniejącą kopalnią rodzinną, która położona była na tamtych terenach). Od urodzenia otaczała się wybitnymi i bogatymi postaciami, w jej domu obowiązywała również ścisła etykieta dworska. Jako, że była bardzo majętna przyciągnęła do siebie charyzmatycznego polskiego księcia Jana Nepomucena Sułkowskiego. On jednak okazał się awanturnikiem posiadającym niezdrowe tendencje sadystyczne. Anton Oskar Klaussmann, żyjący nieco później wspominał: „Przez swoich inspektorów kazał ogłaszać w okolicznych wioskach, w które dni ich mieszkańcy mają się zgłosić, by ich wychłostać. Gdy „zaproszeni” poddani już się zebrali koło zamku, książę bił ich tak długo, jak długo ręka mu nie opadła”.
  Mąż Luizy utrzymywał konfikt zarówno z władzami Austro-Węgier jak i Prus. Zorganizował powstanie przeciw Prusakom w okresie wzmożonej aktywności Napoleona w Europie (pomimo, że jego żona niewątpliwie należała do pruskiej szlachty), jednak zostało stłumione przez oddział pod wodzą Witowskiego. Z kolei za swoje „fatalne sprawowanie”, a ściślej pod zarzutem zdrady stanu został w Austrii aresztowany i dokonał żywota w twierdzy Theresienstadt. Możemy sobie wyobrazić komfort małżeństwa z tym buntownikiem. 

  Luiza nie mogła jednak żywić się miłością synów, gdyż obaj przypominali swego ojca. Nazywali się Ludwik i Maksymilian. Z powodu nieporozumień pomiędzy braćmi, jeden z nich, Ludwik postanowił wyjechać na stałe do Ameryki. W ślad za nim podążył Max, lecz szybko powrócił do matki. Towarzyszyła mu piękna Kreolka, z którą się tam ożenił. Gdy jednak ta znudziła mu się, zastąpił ją jak pisał Klaußmann „nędzną ladacznicą” Struziną. W tym czasi okrutnie znęcał się nad biedną matką Luizą oraz swoją żoną. Był uzależniony od alkoholu i hazardu. Gdy Struzina również przestała go interesować pewnego dnia znaleziono ją zastrzeloną w jej pokoju. Przepijał i przegrywał w karty stopniowo rodzinny majątek. Zrozpaczona matka próbowała ratować resztki dobytku i jak można się łatwo domyślić skończyła jak nałożnica niewdzięcznego Maksymiliana. Podobno osuwając się na podłogę wypowiedziała jeszcze: „To uczynił mi mój syn Max”. Przed sądem stanęli i osądzeni zostali kolejna kochanka księcia, jej szwagier i leśniczy. Młody książę uciekł i zginął w walkach rewolucyjnych w Wiedniu 1848r.
Zamek Sułkowskich nie przetrwał do dnia dzisiejszego, tragiczna historia Luizy von Larisch to tylko smutne wspomnienie, którego świadków należy szukać już tylko głęboko pod ziemią.

 Nasuwają się jednakże wnioski dotyczące nieszczęsnej baronesy- była ona ofiarą przemocy i czasów, w których to o małżeńskich niepowodzeniach chętnie plotkowano, ale niewiele można w ich kwestii zdziałać. Luiza była bardzo dumna i zacietrzewiona we własnym postanowieniu konsekwentnego trwania w zawartym związku. Żona skłóconego z władzą Sułkowskiego musiała nosić brzemię swego rodzają pariasa, gdyż wizerunek męża opozycjonisty wpływał na powszechną opinię dotyczącą całej rodziny i budził niechęć w wyższych sferach obu graniczących państw. Dla kobiety o tej pozycji musiał to być ogromy cios ale i poświęcenie.